Recenzja filmu

Mayday (2019)
Sam Akina
Piotr Adamczyk
Anna Dereszowska

Histeria małżeńska

 Dzieło Sama Akiny - reżysera drugiej i trzeciej "Planety singli" - to po trosze dzika, wyzwolona w łańcuchów poprawności farsa, sprośny slapstick, wreszcie - opowieść o męskiej przyjaźni
Bohater "Mayday" (Piotr Adamczyk) to człowiek o przeciętnym nazwisku i nieprzeciętnym życiorysie. Jan Kowalski ma dwa domy (jeden w Rozalinie, drugi w Warszawie) dwie żony (obrotną bizneswoman i zmysłową masażystkę), a także wystarczająco dużo szczęścia, by przez pięć lat powodzeniem ukrywać przed światem bigamię. Miłosna układanka zaczyna drżeć w posadach, gdy kochliwy taksówkarz pada ofiarą napadu i w efekcie znajduje się na celowniku organów ścigania oraz przedstawicieli półświatka. Z odsieczą rusza wówczas jego najlepszy kumpel Staszek (Adam Woronowicz) - pasjonat motoryzacji i mody vintage, złoty medalista w marnowaniu życia. Zaczyna się wyścig z czasem, którego niepowodzenie grozi złamaniem nie tylko paru serc, ale i kości.


Na pierwszy rzut oka twórcy grają z publicznością w otwarte karty. Skąpany w śnieżnej bieli plakat, etatowe gwiazdy polskiej komedii romantycznej w obsadzie, rozbrzmiewający w zwiastunie discopolowy szlagier - ani chybi tytuł "Mayday" zapowiada wołanie o pomoc w trakcie seansu. Wystarczy jednak rzucić okiem kolejny raz, by przekonać się, że adaptacja popularnej sztuki teatralnej Raya Cooneya ma do zaoferowania więcej, niż można by się spodziewać. Dzieło Sama Akiny - reżysera drugiej i trzeciej "Planety singli" - to po trosze dzika, wyzwolona w łańcuchów poprawności farsa, sprośny slapstick, wreszcie - opowieść o męskiej przyjaźni wystawionej na próbę ognia. Film nakręcony bez większych pretensji i bez hamulców.


Karuzelę żartów napędza świetny duet Adamczyk-Woronowicz, którego komediową skuteczność potwierdził dekadę temu "Święty interes". Aktorzy doskonale się uzupełniają, a przy tym czerpią ewidentną frajdę ze wspólnego błaznowania przed kamerą. O ile pierwszego nieraz mogliśmy podziwiać w rolach czarujących krętaczy, o tyle drugi jako pocieszny nieudacznik, w którego głowie raz po raz kiełkują absurdalne pomysły, jest dla mnie objawieniem. Woronowicz ma w swoim CV role błogosławionych kapłanów, złowieszczych gangsterów i statecznych ojców z wąsem. Obstawiam jednak, że nie widzieliście dotąd, jak ochoczo reżyseruje amatorskie porno, zalany łzami opisuje szczegółowo wygląd swojego przyrodzenia albo podszywa się pod przemawiającego białostocką gwarą zdradzanego rolnika spod Łodzi. Momenty, w których przyjaciele zapędzają się w kłamstwach za daleko, a potem wyciągają nawzajem za uszy z tarapatów, należą do najzabawniejszych w filmie.


Jak już się pewnie domyśliliście, bawiłem się na "Mayday" nieźle. Owszem, sporo tu nietrafionych, zalatujących aromatem dworcowej toalety gagów, a także cudownych zbiegów okoliczności oraz luk scenariuszowych wielkości górnego Mokotowa. Twórcy nie najlepiej radzą sobie także w scenach, kiedy próbują robić poważną minę i uzasadniać psychologiczne motywacje bohaterów (jak wtedy, gdy grana przez Annę Dereszowską Basia tłumaczy, dlaczego związała się z podtatusiałym łgarzem Kowalskim). Utwór Akiny ma w sobie jednak wariacką energię i zuchwalstwo, których dawno nie widziałem w polskiej komedii. Podczas gdy Janek i Staszek mataczą na potęgę, intencje reżysera i scenarzystów są czyste jak łza: albo się śmiejesz, albo wracaj do domu. 
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones